W ciągu stuleci przez Siedmiogród
przetaczały się dziesiątki grup etnicznych, jednak kształt temu regionowi
nadawali przede wszystkim Węgrzy, Rumuni (o których wzajemnych relacjach pisałem
ostatnio) oraz Niemcy, a konkretnie niemieccy osadnicy z Saksonii. To właśnie
od nich wywodzi się polska nazwa Siedmiogród, która jest kalką niemieckiego Siebenbürgen.
Jest to nazwa znacząca – Sasi osiedlali się głównie w miastach (lub też
zakładali je od podstaw), rozwijając w nich przywożoną z Niemiec sztukę
rzemiosła. Przez wieki stanowili oni najbogatszą grupę w Siedmiogrodzie.
Dopiero w czasach komunizmu większość rumuńskich Niemców, podobnie jak w innych
krajach bloku wschodniego, czekał exodus. Jednak w przeciwieństwie do władz PRL
czy Czechosłowacji, rządzący Rumunią Ceauşescu długo zwlekał z decyzją o
wypędzeniu transylwańskich Sasów, które miało wyjątkowo dramatyczny przebieg.
Zwięźle opowiada o nim krótki materiał Deutsche Welle. Dziś w Siedmiogrodzie
zostały po Sasach – jak resztki zaginionej cywilizacji – liczne miasta, wsie i
warowne kościoły.
Sighişoara-Atlantyda
Wrażenie odkrywania zaginionej Atlantydy
jest szczególnie silne w Sighişoarze (niem. Schässburg). To niewielkie średniowieczne miasteczko jako
jedne z niewielu w Transylwanii zachowało w całości swoje oryginalne fortyfikacje.
Dzisiaj mury kruszeją i porastają zielskiem, stając się coraz mniej przekonujące
w odgrywaniu swojej granicznej roli. Z kolei wewnątrz twierdzy spokojnie toczy
się życie jej nowych lokatorów, sypią się ściany kamienic, gdzieniegdzie tylko
przygładzone przez właścicieli nielicznych hoteli i restauracji. Lekki zamęt
panuje tu co najwyżej przy paru stoiskach z pamiątkami, wśród których prym wiedzie Vlad Tepes-Drakula (o którym więcej "w kolejnym odcinku"). Z lekka ospały klimat tego miejsca udziela się także
przybyszom. Wieczorem przesiadują przy stolikach wpatrzeni, jak ostatnie promienie
słońca odbijają się od pięknej wieży zegarowej o dachu łuskowatym jak skóra
węża.
To właśnie w muzeum mieszczącym
się wewnątrz jej potężnych murów przechowuje się relikty dawnego Schässburga
– świadectwa mieszczańskiego ducha siedmiogrodzkich Sasów. Kolejne piętra
budowli, niczym archeologiczne warstwy, odsłaniają kolejne szczątki wymarłej cywilizacji:
piwnica – więzienne łańcuchy i przyrządy tortur, wyeksponowane
bezpretensjonalnie, bez epatowania okrucieństwem; wyżej – rękodzieła lokalnych
cechów rzemieślniczych (wśród nich rozbawiła nas wczesnonowożytna reklama w
formie wieńca złożonego z dziesiątek miniaturowych kapelusików zachęcająca do
skorzystania z usług miejskiego kapelusznika), meble, przyrządy kuchenne i
stroje schässburskich
mieszczek i mieszczan; na kolejnym piętrze – XVIII- i XIX-wieczne druki, ampułki
z lekami i zaskakująco wyspecjalizowane instrumenty chirurgiczne. Sam szczyt
spiczastej wieży zajmuje parę gablot poświęconych Hermannowi Oberthowi –
wychowanemu w Sighişoarze fizykowi i kosmologowi, który wsławił się
wizjonerskimi projektami skafandrów dla astronautów oraz pracami nad „tajną
bronią Hitlera” – rakietą V2.
Jeden z projektów Obertha (źródło: http://hasa-labs.org/spinoffs/tag/raumfahrt/) |
Corso w Sybinie
Jedynym transylwańskim miastem, w
którym zachowała się zwarta i wpływowa społeczność niemiecka (która
nieprzerwanie od 2000 roku posiada tam własnego mera) jest Sybin (rum. Sibiu, niem. Hermannstadt) – miasto całkowicie różne od kameralnej Sighişoary.
Jest ono historyczną stolicą Siedmiogrodu i jednym z najbogatszych ośrodków współczesnej
Rumunii, co widać chociażby po jakości komunikacji miejskiej, stanie dróg oraz
poruszających się po nich samochodach. W przeciwieństwie do Sighişoary
rozwijało się prężnie także za panowania Habsburgów, u progu nowoczesności. To wszystko
niewątpliwie ma wpływ na obecny profil i wygląd miasta – jego zadbane gmachy i
kamienice, wypolerowane powierzchnie placów, drogie hotele i restauracje. Choć
nie wątpię, że Sibiu może być wygodnym miejscem „do życia”, to jednak klimat w
nim panujący niemal równocześnie wydał nam się trochę zbyt „mieszczański” –
pastelowaty i płaski (także w dosłownym sensie). Nuda dobrobytu? A może zwyczajnie
efekt upału i poniedziałkowego pozamykania się przed nami wszystkich placówek
kulturalnych?
Pomiędzy sybińskimi SUV-ami - stara dacia |
Widok na Braszów
Na „płaskość” nie mogliśmy
narzekać w Braszowie (niem. Kronstadt). Miasto jest malowniczo położone u stóp góry Tampa. Gdy
jest upalnie, można – tak jak my – wjechać na nią kolejką linową, by następnie
podziwiać widoki i napić się lokalnego radlera ciuc w restauracji deprecjonująco określonej przez Lonely Planet
jako communist-era dining room
(„komunistyczność” tej „stołówki” przejawia się chyba tylko w tym, że bezpretensjonalna,
ale miła, obsługa równo traktuje tam klientów). Można także – nie tak jak my –
nie wjeżdżać na górę, zaoszczędzając tym samym kilkanaście lei, i od razu udać
się na inny punkt widokowy, w okolice Białej Wieży, po przeciwległej stronie
starego miasta. Jednak przy tym wariancie, nie ma co liczyć na zimnego ciucia! Tyle jeśli chodzi o praktyczne rady.
Widok miasta ze wzgórza Białej
Wieży jest znacznie bardziej intymny niż z podestu widokowego na Tampie. Patrząc
na Braszów ze stoku góry, ma się wrażenie, jakby patrzyło się na mapę lub na
zdjęcie satelitarne z google maps. Z kolei z wieży można zajrzeć do skrytych
podwórek i ulic, skupić się na fakturze ścian i dachów, poczuć na sobie dotyk
miasta. Stamtąd też najlepiej widoczny jest Czarny Kościół – centralny punkt
braszowskiej starówki i symbol Transylwanii – kościół-twierdza („największa świątynia
między Wiedniem a Stambułem”, LP), kościół-legenda (niespotykana nazwa pochodzi
od barwy, którą przybrał po jednym z pożarów), kościół-konwertyta (najpierw
katolicki, potem luterański), kościół-kamień graniczny (o bliskości Turków i
orientu niech świadczy kilkadziesiąt kilimów zdobiących jego wnętrze), obecnie
także: kościół-pomnik zaginionego świata siedmiogrodzkich Niemców, do którego codziennie
przychodzą wycieczki rumuńskich dzieci.
O kształcie Braszowa bynajmniej nie
decydowali wyłącznie niemieccy osadnicy. Stolica rumuńskich Karpat od początku
rozwijała się w wielokulturowej atmosferze, a oprócz Niemców licznie zamieszkiwali
ją Węgrzy, Rumuni, a od XIX wieku także Żydzi. Rumuni w obliczu średniowiecznego
zakazu osiedlania się w obrębie murów miejskich upodobali sobie podmiejską dzielnicę
Şchei, gdzie wybudowano oryginalną gotycko-barokową
cerkiew św. Mikołaja oraz założono pierwszą rumuńską szkołę. My także
zatrzymaliśmy się na tym historycznym podgrodziu, w przytulnym hostelu Liberty
Villa, z którego wieczorem można było podziwiać jeszcze inny widok Braszowa –
ulicę Democratiei przejmowaną we władanie przez grube koty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz