Most
Główną atrakcją turystyczną stolicy
Hercegowiny, Mostaru, jest Stary Most – zgrabny łuk przewieszony w XVI wieku nad
szmaragdowymi wodami Neretwy. To jemu miasto zawdzięcza swój historyczny byt
jako ważny węzeł komunikacyjny oraz samą nazwę: Mostar, czyli żołnierz, który
strzeże mostu. Dzięki niemu figuruje na liście światowego dziedzictwa UNESCO.
Wreszcie: głównie dla niego codziennie przyjeżdżają do Mostaru dziesiątki
autobusów wypchanych turystami.
I codziennie, dziesiątki razy
powtarza się ten sam rytuał: autobus, który najprawdopodobniej przyjechał tu z
Dalmacji, zatrzymuje się przy ulicy Tity. Następnie turyści prowadzeni przez
lokalnego przewodnika udają się w okolice mostu, gdzie wysłuchują opowieści o
jego historii – i przede wszystkim o jego zburzeniu w 1993 r. i późniejszej
odbudowie przy zastosowaniu technik z czasów imperium osmańskiego. Krótki czas
wolny przeznacza się na obiad na którymś z tarasów z widokiem na most; na
sfotografowanie się na wyślizganych schodach mostu; na zakup pamiątki
przedstawiającej most. Most realistycznie, most impresjonistycznie, most
kubistycznie, a dla tych o cieńszych portfelach: most na kubku, most na
zapalniczce – lokalni artyści i rzemieślnicy, zakrawając o fetyszyzm, robią
wszystko, aby odpowiedzieć na koniunkturę. Po zakupach jeszcze tylko ekspresowe
zwiedzanie domu tureckiego, zatłoczonego i śmierdzącego skarpetkami z całego
świata. Wreszcie, droga powrotna nad Adriatyk.
Dwa lata temu, właśnie udział w takim
– trwającym góra trzy godziny – rytuale oraz wrażenie niedosytu w jednych
kwestiach i przesytu w innych, które po
nim pozostało, skłoniły nas, żeby wrócić do Mostaru. Żeby zobaczyć coś poza
mostem; żeby także zwyczajnie dłużej nacieszyć się piękną doliną Neretwy.
Po godzinach
Most jest skarbem miasta. Trudno
o miejscowość, która byłaby bardziej skupiona na jednym ze swoich mostów. Fakt,
że główne przęsło budowli nie jest oryginalne tutaj nie przeszkadza, a wręcz
przeciwnie. Tragiczny los zabytku otoczył go nieobecnym wcześniej nimbem, nadał
mu rys mesjanistycznej, chciałoby się powiedzieć, ofiary. Most bowiem na moment
przestał istnieć, ale jakby istniał dalej – już nie jako układ kamieni, ale
jako idea, jako duch – by na nowo się zmaterializować.
Można jednak odnieść wrażenie,
że, pomimo nieprzerwanej obecności w godle miasta, most przestał służyć – jako
droga, jako miejsce wymiany – samym mostarczykom, którzy po wojnie według
klucza etniczno-religijnego pozamykali się w swoich dzielnicach. Stał się
produktem, eksponatem, który najpierw z pompą się prezentuje – a potem chowa.
Wieczorem restauracje i knajpy na starówce – wcześniej zapełnione do ostatniego
stolika – cichną i pustoszeją. Zapanowuje atmosfera zamkniętego muzeum. W tym czasie życie mieszkańców przenosi się do kawiarni z dala od mostu, który dla tych
żyjących z turyzmu bardziej niż ze „spotkaniem” czy „dialogiem” musi kojarzyć
się z codzienną harówką.
Międzynarodowa sława mostu, choć
musi przynosić niewątpliwe zyski budżetowi miasta, nie służy relacjom na linii przybysz-tubylec.
Te zostają sprowadzone do pośpiesznej i byle jakiej wymiany, w której biorą
udział: z jednej strony turyści wyglądający, jakby ich jedynym celem było
zrobienie świetnych zdjęć z wakacji – z drugiej, lokalni przewodnicy bez
zaangażowania, po raz n-ty opowiadający historię o wojnie, którą przecież sami
przeżyli. Klienci restauracji co i tusz zerkający na zegarek, żeby nie
przegapić godziny zbiórki przed autokarem – i gburowaci kelnerzy. Gdy któryś z
przybyszów zboczy ze szlaku wyznaczonego przez stoiska z pamiątkami, poczuje
się trochę, jakby wszedł zza kulisy przedstawienia. Ludzie przy kawiarnianych stolikach
rozmawiają tu, palą, sączą kawę bez pośpiechu. Spoglądają na niego – raz z
ciekawością i wyczekiwaniem (No i co takiego chciałeś zobaczyć?), raz z
wrogością (Lepiej wracaj do swoich. Nie widzisz, że tu odpoczywamy od takich
jak ty.)
Życie w ruinach
Jest jeszcze coś, co może
sprawiać, że mieszkańcy nie przepadają za intruzami nie trzymającymi się
turystycznej marszruty. Coś, co może wzbudzać ich zrozumiały wstyd.
Miasto, w poprzek którego w
czasie wojny przebiegała linia frontu, zostało niemal całkowicie zburzone przez
chorwacką artylerię. Dziś, prawie dwadzieścia lat po wojnie, choć reprezentatywne
uliczki starówki zostały odremontowane, znaczna część centrum i obrzeżnych
dzielnic pozostaje w gruzach. Całe pokolenie mostarczyków nauczyło się żyć w
otoczeniu ruin: przechodzić obojętnie obok wyburzonych domów, wymijać siatki
oddzielające chodnik od grożących zawaleniem ruder, odpoczywać w lokalach, na
których ścianach dalej widnieją ślady po kulach.
Mostar w przeciwieństwie do
Sarajewa z trudem podnosi się ze zniszczeń wojennych. Prawa, którymi rządzi się
zapewne bogatsza stolica, nie sprawdzają się na prowincji. Na ulicach można
dostrzec świadectwa gospodarczej niesamodzielności miasta: autobusy miejskie
ufundowane przez Japonię, park odnowiony przez Hiszpanię, kładka nad małym
dopływem Neretwy, Kriva Ćuprija – pocieszna replika Starego Mostu – odbudowana przy wsparciu
Księstwa Luksemburg. Choć większość zabytkowych meczetów i kościołów doczekała
się renowacji, dalej niszczeją gmachy dawnego domu kultury, XIX-wiecznego gimnazjum,
szkoły muzycznej, głównego banku – w przeciwieństwie do mostu będące kiedyś
prawdziwymi, a nie symbolicznymi, miejscami spotkań i wymiany kulturowej.
Kriva Ćuprija |
Miasto, jak wspomniała nam dzień wcześniej
Magda, jest nadal silnie podzielone. I czuć to na ulicach. Chorwaci w jednym z meczetów w katolickiej części miasta otworzyli kawiarnię, a na wzgórzu, z
którego, o ironio, ich baterie niegdyś ostrzeliwały otomańską starówkę,
postawili ogromny krzyż. Muzułmańscy Bośniacy, których mostarska społeczność –
sądząc chociażby po strojach – wydaje się bardziej konserwatywna niż ta ze
stolicy, mają swoje meczety, okazałą madrasę – szkołę islamiczną – a nawet
konsulat Arabii Saudyjskiej. Z kolei garstka Serbów wyświechtaną, secesyjną
placówkę belgradzkiego rządu i cerkiew, przy której trwają prace renowacyjne.
Brakuje wspólnych przestrzeni. A może jest to świadoma strategia mostarczyków, ich sposób na uniknięcie konfliktów: żyć razem, osobno?
Madrasa |
Wojna jest tu jednak cały czas obecna.
Mieszkańcy, którzy nie mogą pozbyć się jej piętna, starają się przekuć ją w
marketingową monetę. Opowieść o zniszczeniu dodaje dramaturgii narracji o
kunszcie i dziejach mostu. Kwitnie handel wojennymi pamiątkami – na skalę
nieporównywalną chociażby z sarajewską Baščaršiją. Główna księgarnia miasta
znajdująca się zaraz przy wejściu na Stary Most bardziej niż sklep z książkami
przypomina miejsce pamięci. W jej centralnym punkcie stoi duży ekran, na którym
w kółko emitowany jest krótki film zmontowany do nieznośnej muzyki w tonacji
moll, przedstawiający zburzenie i odbudowę mostu. Na półkach dominują książki,
albumy i filmy o wojnie. Wszystko po niesamowicie zawyżonych cenach. Na drugiej
stronie rzeki ogromne czarno-białe zdjęcie zburzonego Mostaru zaprasza do
odwiedzin muzeum wojny. Wyraźnie brakuje czegoś, co przerwałoby ciągłe snucie
opowieści o zagładzie, coraz bardziej automatyczne, nieprzekonujące, męczące
dla samych opowiadających. Brakuje kontrapunktu, projektu, planu współpracy. Przecież
piękny przełom Neretwy – dawniej przykład idealnego zespolenia architektury z
krajobrazem naturalnym – aż sam się o nie prosi. …A może zwyczajnie brakuje
kasy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz