poniedziałek, 22 października 2012

Dubrownik


Dubrownik – historyczna Raguza, zgodnie z legendą spadkobierca starożytnego Epidaurum – władczo rozsiadł się na południowym brzegu Adriatyku. Potężna twierdza, która przez stulecia chroniła swojej niezależności przed Turkami, napierającymi ze wschodu, i Wenecją dążącą do dominacji na całym wybrzeżu dalmatyńskim. Strategiczny port, którego przedsiębiorczy kupcy potrafili czerpać zyski  z handlu morskiego i lądowego, ubijając interesy zarówno z papieżem, jak i sułtanem. Ośrodek sztuk i nauk skwapliwie korzystający z talentów przybyszów – Włochów, Greków, Żydów, Turków – szukających schronienia lub zarobku wewnątrz jego grubych murów. Dom zapobiegliwych mieszczan, którzy otworzyli tu jedną z najstarszych aptek w Europie, a obcokrajowcom zawijającym do ich portu nakazywali przejść kilkutygodniową kwarantannę w lazarecie. Wreszcie: stolica sprawnie zorganizowanej republiki, która uległa dopiero armii Napoleona – pewna swojej wartości, ale i świadoma zagrożeń płynących z zewnątrz i od wewnątrz. (Dla przykładu: na okoliczność buntu dowódcy Lovrijenacu, fortu leżącego poza obrębem murów miejskich, jego ściany od strony miasta miały zaledwie metr grubości – taż żeby łatwo można było je ostrzelać.)











Tyle historia. Wydaje się, że wiele z tych cech, z tej przezornej dumy, pozostało w dubrowniczanach do dziś. Od XIX w., gdy miasto znalazło się pod berłem Habsburgów, Dubrownik zaczął  spisywać swe dzieje na nowo, przyjmując rolę jednego z największych ośrodków turystycznych w basenie Morza Śródziemnego. Dziś turyzm w mieście to nie tylko monumentalne hotele, w tym najstarszy Imperial zarządzany obecnie przez Hiltona, ale także setki prywatnych pokoi i apartamentów, które, jak się zdaje, dołączane są do każdego domku mieszkalnego na dubrownickim wybrzeżu. Przez dekady mieszkańcy regionu nauczyli się bezkolizyjnie, żeby nie powiedzieć obojętnie, żyć obok fal turystów napływających do ich miasta z regularnością monsunu. No i, jak pewny siebie selfmademan, którego kapitał niegdyś podbijał całą Europę Południowo-Wschodnią, nauczyli się korzystać z owoców wieku dojrzałego – a raczej z milionów zostawianych w snobistycznych restauracjach i sklepach przez obcokrajowców, którzy przyjeżdżają zobaczyć tę „perłę Adriatyku”.








Co jeszcze można powiedzieć o Dubrowniku, żeby nie powielać setek przewodników dostępnych Polakom masowo nawiedzającym Chorwację? To, że jego stare miasto z perspektywy ulicy naprawdę przypomina perłę, bialutką od marmuru i wapienia, wypolerowaną przez miliony podeszw? Że dziś pełni ono funkcję wielkiego hotelu-restauracji, a jego jedynymi stałymi mieszkańcami są chyba tylko grube leniwe kocury?  Że ceny w mieście, nawet w peryferyjnym konzumie (lokalny supermarket), są  niebotyczne, przynajmniej dla przybyszów z Krakowa, a Włosi oprócz renesansu i baroku przywieźli tu także sztukę wypieku pizzy, po której zjedzeniu nie żałuje się wydanych  60 kun/os.? A może to, iż pod wpływem śródziemnomorskiego powietrza i słońca całkowicie zapomina się tu o czymś takim jak „czystki etniczne”, wojna (Ta, podczas spaceru po murach warownych starego miasta, co najwyżej kojarzy się z jakimiś na poły baśniowymi bataliami, wystrzałami armat, zrzucaniem kamieni na łodzie itp. – nie bez powodu Dubrownik posłużył jako jako jeden z plenerów w drugim sezonie „Game of Thrones”)? A przecież, co wydaje się absurdalne, na tę wpisaną na listę UNESCO „słowiańską Wenecję” spadło niemało serbskich pocisków (co wywołało większe oburzenie opinii międzynarodowej niż palenie wiosek w Bośni i Slawonii). Jeden z takich pocisków trafił nawet w dom jednego z dubrownickich artystów parających się reprodukowaniem wizerunków swojego miasta, niszcząc cały jego dobytek. Dziś malarz w swoisty sposób rekompensuje sobie straty: klientów do jego galerii przyciąga wywieszone przed wejściem zdjęcie, na którym on, stojąc przed płonącym domem, otulony w koc, wygraża Serbom pięścią. A może zwyczajnie pokazuje im figę z makiem?









Można jeszcze dodać, że na czas naszego pobytu zamieszkaliśmy w godnych polecenia, rodzinnych pokojach Corak w cichej dzielnicy niedaleko portu, ale też dość blisko Jadranskiej (tzn. Adriatyckiej) Magistrali, biegnącej wzdłuż niemal całego wybrzeża b. Jugosławii. Gdy dowiedzieliśmy się, że autobus z Dubrownika do Kotoru w Czarnogórze (ok. 2 h drogi) kosztuje 17 euro, postanowiliśmy wykorzystać to strategiczne położenie i podjąć próbę złapania stopa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz