środa, 10 października 2012

Mostar


Most

Główną atrakcją turystyczną stolicy Hercegowiny, Mostaru, jest Stary Most – zgrabny łuk przewieszony w XVI wieku nad szmaragdowymi wodami Neretwy. To jemu miasto zawdzięcza swój historyczny byt jako ważny węzeł komunikacyjny oraz samą nazwę: Mostar, czyli żołnierz, który strzeże mostu. Dzięki niemu figuruje na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Wreszcie: głównie dla niego codziennie przyjeżdżają do Mostaru dziesiątki autobusów wypchanych turystami.

I codziennie, dziesiątki razy powtarza się ten sam rytuał: autobus, który najprawdopodobniej przyjechał tu z Dalmacji, zatrzymuje się przy ulicy Tity. Następnie turyści prowadzeni przez lokalnego przewodnika udają się w okolice mostu, gdzie wysłuchują opowieści o jego historii – i przede wszystkim o jego zburzeniu w 1993 r. i późniejszej odbudowie przy zastosowaniu technik z czasów imperium osmańskiego. Krótki czas wolny przeznacza się na obiad na którymś z tarasów z widokiem na most; na sfotografowanie się na wyślizganych schodach mostu; na zakup pamiątki przedstawiającej most. Most realistycznie, most impresjonistycznie, most kubistycznie, a dla tych o cieńszych portfelach: most na kubku, most na zapalniczce – lokalni artyści i rzemieślnicy, zakrawając o fetyszyzm, robią wszystko, aby odpowiedzieć na koniunkturę. Po zakupach jeszcze tylko ekspresowe zwiedzanie domu tureckiego, zatłoczonego i śmierdzącego skarpetkami z całego świata. Wreszcie, droga powrotna nad Adriatyk.







Dwa lata temu, właśnie udział w takim – trwającym góra trzy godziny – rytuale oraz wrażenie niedosytu w jednych kwestiach i  przesytu w innych, które po nim pozostało, skłoniły nas, żeby wrócić do Mostaru. Żeby zobaczyć coś poza mostem; żeby także zwyczajnie dłużej nacieszyć się piękną doliną Neretwy.

Po godzinach

Most jest skarbem miasta. Trudno o miejscowość, która byłaby bardziej skupiona na jednym ze swoich mostów. Fakt, że główne przęsło budowli nie jest oryginalne tutaj nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie. Tragiczny los zabytku otoczył go nieobecnym wcześniej nimbem, nadał mu rys mesjanistycznej, chciałoby się powiedzieć, ofiary. Most bowiem na moment przestał istnieć, ale jakby istniał dalej – już nie jako układ kamieni, ale jako idea, jako duch – by na nowo się zmaterializować.

Można jednak odnieść wrażenie, że, pomimo nieprzerwanej obecności w godle miasta, most przestał służyć – jako droga, jako miejsce wymiany – samym mostarczykom, którzy po wojnie według klucza etniczno-religijnego pozamykali się w swoich dzielnicach. Stał się produktem, eksponatem, który najpierw z pompą się prezentuje – a potem chowa. Wieczorem restauracje i knajpy na starówce – wcześniej zapełnione do ostatniego stolika – cichną i pustoszeją. Zapanowuje atmosfera zamkniętego muzeum. W tym czasie życie mieszkańców przenosi się do kawiarni z dala od mostu, który dla tych żyjących z turyzmu bardziej niż ze „spotkaniem” czy „dialogiem” musi kojarzyć się z codzienną harówką.

Międzynarodowa sława mostu, choć musi przynosić niewątpliwe zyski budżetowi miasta, nie służy relacjom na linii przybysz-tubylec. Te zostają sprowadzone do pośpiesznej i byle jakiej wymiany, w której biorą udział: z jednej strony turyści wyglądający, jakby ich jedynym celem było zrobienie świetnych zdjęć z wakacji – z drugiej, lokalni przewodnicy bez zaangażowania, po raz n-ty opowiadający historię o wojnie, którą przecież sami przeżyli. Klienci restauracji co i tusz zerkający na zegarek, żeby nie przegapić godziny zbiórki przed autokarem – i gburowaci kelnerzy. Gdy któryś z przybyszów zboczy ze szlaku wyznaczonego przez stoiska z pamiątkami, poczuje się trochę, jakby wszedł zza kulisy przedstawienia. Ludzie przy kawiarnianych stolikach rozmawiają tu, palą, sączą kawę bez pośpiechu. Spoglądają na niego – raz z ciekawością i wyczekiwaniem (No i co takiego chciałeś zobaczyć?), raz z wrogością (Lepiej wracaj do swoich. Nie widzisz, że tu odpoczywamy od takich jak ty.)




Życie w ruinach

Jest jeszcze coś, co może sprawiać, że mieszkańcy nie przepadają za intruzami nie trzymającymi się turystycznej marszruty. Coś, co może wzbudzać ich zrozumiały wstyd.

Miasto, w poprzek którego w czasie wojny przebiegała linia frontu, zostało niemal całkowicie zburzone przez chorwacką artylerię. Dziś, prawie dwadzieścia lat po wojnie, choć reprezentatywne uliczki starówki zostały odremontowane, znaczna część centrum i obrzeżnych dzielnic pozostaje w gruzach. Całe pokolenie mostarczyków nauczyło się żyć w otoczeniu ruin: przechodzić obojętnie obok wyburzonych domów, wymijać siatki oddzielające chodnik od grożących zawaleniem ruder, odpoczywać w lokalach, na których ścianach dalej widnieją ślady po kulach.







Mostar w przeciwieństwie do Sarajewa z trudem podnosi się ze zniszczeń wojennych. Prawa, którymi rządzi się zapewne bogatsza stolica, nie sprawdzają się na prowincji. Na ulicach można dostrzec świadectwa gospodarczej niesamodzielności miasta: autobusy miejskie ufundowane przez Japonię, park odnowiony przez Hiszpanię, kładka nad małym dopływem Neretwy, Kriva Ćuprija – pocieszna replika Starego Mostu – odbudowana przy wsparciu Księstwa Luksemburg. Choć większość zabytkowych meczetów i kościołów doczekała się renowacji, dalej niszczeją gmachy dawnego domu kultury, XIX-wiecznego gimnazjum, szkoły muzycznej, głównego banku – w przeciwieństwie do mostu będące kiedyś prawdziwymi, a nie symbolicznymi, miejscami spotkań i wymiany kulturowej.

Kriva Ćuprija





Miasto, jak wspomniała nam dzień wcześniej Magda, jest nadal silnie podzielone. I czuć to na ulicach. Chorwaci w jednym z meczetów w katolickiej części miasta otworzyli kawiarnię, a na wzgórzu, z którego, o ironio, ich baterie niegdyś ostrzeliwały otomańską starówkę, postawili ogromny krzyż. Muzułmańscy Bośniacy, których mostarska społeczność – sądząc chociażby po strojach – wydaje się bardziej konserwatywna niż ta ze stolicy, mają swoje meczety, okazałą madrasę – szkołę islamiczną – a nawet konsulat Arabii Saudyjskiej. Z kolei garstka Serbów wyświechtaną, secesyjną placówkę belgradzkiego rządu i cerkiew, przy której trwają prace renowacyjne. Brakuje wspólnych przestrzeni. A może jest to świadoma strategia mostarczyków, ich sposób na uniknięcie konfliktów: żyć razem, osobno? 




Madrasa




Wojna jest tu jednak cały czas obecna. Mieszkańcy, którzy nie mogą pozbyć się jej piętna, starają się przekuć ją w marketingową monetę. Opowieść o zniszczeniu dodaje dramaturgii narracji o kunszcie i dziejach mostu. Kwitnie handel wojennymi pamiątkami – na skalę nieporównywalną chociażby z sarajewską Baščaršiją. Główna księgarnia miasta znajdująca się zaraz przy wejściu na Stary Most bardziej niż sklep z książkami przypomina miejsce pamięci. W jej centralnym punkcie stoi duży ekran, na którym w kółko emitowany jest krótki film zmontowany do nieznośnej muzyki w tonacji moll, przedstawiający zburzenie i odbudowę mostu. Na półkach dominują książki, albumy i filmy o wojnie. Wszystko po niesamowicie zawyżonych cenach. Na drugiej stronie rzeki ogromne czarno-białe zdjęcie zburzonego Mostaru zaprasza do odwiedzin muzeum wojny. Wyraźnie brakuje czegoś, co przerwałoby ciągłe snucie opowieści o zagładzie, coraz bardziej automatyczne, nieprzekonujące, męczące dla samych opowiadających. Brakuje kontrapunktu, projektu, planu współpracy. Przecież piękny przełom Neretwy – dawniej przykład idealnego zespolenia architektury z krajobrazem naturalnym – aż sam się o nie prosi. …A może zwyczajnie brakuje kasy?




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz