piątek, 9 listopada 2012

Macedonia


Przeprawa

Niestety droga do Ochrydy w Macedonii znowu nie przebiegła tak jak tego oczekiwaliśmy. Autobus jechał całkowicie naokoło, przez nadmorskie Durrës, w którym …nikt nie wysiadł, ani nie wsiadł. Potem, przed samą granicą z Macedonią, czekał nas jeszcze około półgodzinny postój na kawę i myjnię, no bo jakże wjechać do wrogiego państwa zakurzonym – bo przecież nie brudnym – autobusem. Z kolei na samej granicy we znaki dali się macedońscy celnicy.

Przeprawa graniczna, która czekała nas na przejściu w pobliżu Struga, bez wątpienia świadczy o napiętej atmosferze, jaka dalej panuje między dwoma narodami. Macedoński celnik, mając gdzieś zasadę domniemania niewinności, agresywnie dopytywał się albańskich pasażerów o cel ich wyjazdu (Pytanie bezsensowne, biorąc pod uwagę fakt, że jedną trzecią mieszkańców FYROM-u stanowią Albańczycy). Kolejny mundurowy – „dobry glina” w tym duecie – przejrzał tylko zawartość podsufitek i wdał się w głośną, ale spokojną, dyskusję z Albanką w średnim wieku, która w wyraźnie pojednawczym tonie zapewniała go o pokojowym nastawieniu pasażerów. Żałowaliśmy tego, że z tej rozmowy mogliśmy wychwycić tylko pojedyncze słowa i zdania. Po około dwóch godzinach postoju, podczas którego celnicy szczególnie uwzięli się na trzech mężczyzn (jednego z nich w końcu nie przepuszczono), wreszcie ruszyliśmy. Czas i przebieg kontroli każą zapytać o przestrzeganie praw Albańczyków - stanowiących zdecydowaną większość w przygranicznych miejscowościach takich jak Struga czy Tetovo - w Macedonii, która to na mocy postanowień ochrydzkich, kończących ostatnią odsłonę wojny w b. Jugosławii,  zobowiązała się ich przestrzegać.

Ochryda

W Macedonii odwiedziliśmy dwa być może najważniejsze dla młodej republiki miasta – jej stolicę duchową – Ochrydę, i polityczną – Skopje. Miejsca diametralnie od siebie różne.

Leżąca nad jeziorem o tej samej nazwie Ochryda – niegdyś centrum intelektualne Bałkanów, kolebka najstarszego uniwersytetu na półwyspie i miejsce działalności św. Klemensa – obecnie jest najpopularniejszym ośrodkiem turystycznych w pozbawionej dostępu do morza Macedonii. Dlatego też przed przyjazdem spodziewałem się w niej tłumów. W drugiej połowie września miasto okazało się jednak spokojne, a panująca w nim atmosfera niesamowicie relaksująca. Zdecydowanie więcej niż z plastikowego i drogiego kurortu było w nim z niespiesznej, trochę podupadłej, ale przynajmniej bezpretensjonalnej prowincji. Ogromne, otoczone górami i co chwila zmieniające swą barwę jezioro, zapach sosnowego lasu, pokręcone uliczki starego miasta schodzące w kierunku „macedońskiego morza” – zupełnie nie dziwię się temu, że miasto przyciągało niegdyś setki zakonników i artystów, którzy pozostawili po sobie dziesiątki cerkwi idealnie wkomponowujących się w krajobraz. Nam też nie chciało się stąd wyjeżdżać. Tym bardziej, że gościło nas niezwykle sympatyczne młode małżeństwo.















Dzisiejsza Ochryda stara się także – ale bez wielkiej pompy – odbudować swoje znaczenie jako jeden z najważniejszych ośrodków prawosławia. Renomę odzyskuje ochrydzka uczelnia, a przy klasztorach i cerkwiach, które w czasie okupacji tureckiej zostały zburzone (Plaošnik) lub zmienione na meczety (cerkiew św. Zofii) trwają intensywne prace archeologiczne i renowacyjne. Tablice informujące o szkodach odniesionych z rąk Turków zredagowane są tak, jakby ich hegemonia tutaj zakończyła się kilka lat, a nie stulecie temu. Pamięć i niepamięć spotyka się na Bałkanach w najmniej oczekiwanych momentach. Macedonia sprawia wrażenie państwa, które ma potrzebę pamiętać – nawet jeśli tę pamięć trzeba najpierw stworzyć. Wrażenie to jest szczególnie silne w stołecznym Skopje, które odwiedziliśmy kolejnego dnia.




Ochrydzka twierdza






Skopje

Do Skopje wyruszyliśmy późno – wszystko przez Ochrydę, która wyraźne nas zaczarowała. Na szczęście droga łącząca oba miasta jest świetna i relatywnie długi odcinek pokonuje się w trzy godziny.

Stolica Macedonii jest jedną z najmłodszych europejskich metropolii, jednak jej władze na każdym kroku starają się wymazać to „najmłodsze” i podkreślić to „europejskie”. Niestety przynosi to dość karykaturalny efekt. W centrum miasta powstaje ogromny kompleks architektoniczny, którego axis mundi wyznacza przekraczający wszelkie wyobrażenia o skali pomnik Aleksandra Wielkiego – nowego bohatera narodowego Macedończyków, którego obecność w mitologii nacjonalistycznej młodego państwa (zresztą tak samo jak jego nazwa) irytuje Greków. W architekturze całego kompleksu dominuje monumentalizm i neoklasycyzm. Czego tu można nie zobaczyć? Łuk triumfalny, „Brama Brandenburska” z jakiegoś taniego materiału, potężne gmachy otoczone kolumnadami – trochę z Paryża, trochę z Wiednia, trochę z Londynu (czerwone piętrowe autobusy!). Nad całością góruje ogromny krzyż postawiony na szczycie jednego z podmiejskich wzgórz – w nocy podświetlony jak bożonarodzeniowa choinka. Wszystko to, jak się wydaje, służy realizacji nacjonalistycznego projektu młodej republiki zasadzającego się na wyobrażeniach o własnej Odwieczności, Europejskości i Chrześcijańskości.









Łatwo śmiać się z tego projektu (czy wspomniałem, że pomnik Aleksandra podświetlany jest m.in. do akompaniamentu soundtracku z „Gwiezdnych wojen”?). Jednak nie można zaprzeczyć skuteczności jego społecznego oddziaływania, tak jak nie można zaprzeczyć ewidentnej frajdzie, jaką miała para młodych Macedończyków z zabawy w Laurę i Filona na tle sentymentalnej altany postawionej na głównym placu miasta. Być może za kilkadziesiąt lat neo-kicze Skopje staną się przeźroczyste i nierażące oka, tak jak stało się neo-kiczami Budapesztu czy Monachium? Meczety i madrasa – autentyczne zabytki miasta – zostaną zasłonięte przez bilbordy (co właściwie dokonuje się już teraz), a ludzie zaczną wierzyć, że poturecki Kamienny Most na rzece Wardar został wybudowany przez, dajmy na to, Ryszarda Lwie Serce podczas powrotu z wyprawy krzyżowej. Z kolei Stara Čaršija – także wybudowana w czasach Imperium Osmańskiego – która, jakby wbrew zamierzeniom władz, skupia życie nocne Skopje, będzie postrzegana jako zwykła dzielnica handlowo-rozrywkowa lub nawet zginie pod kołami buldożerów, robiąc miejsce pod jakiś neoklasycystyczny gmach lub centrum handlowe? Nadzieja na to, że się tak nie stanie, pozostaje w tych skopijczykach, którzy – tak jak trzej chłopacy spotkani przed wspomnianą „Bramą Brandenburską”, niepotrafiący wypowiedzieć się o niej inaczej niż w niecenzuralnych słowach – poczują zmęczenie tym, co się wyprawia z ich miastem.







Czarszija



(Więcej o współczesnym Skopju i Macedonii zobacz na blogu Piotra Rozwałki)

Uczta

Na szczęście obok Macedonii, która stara się na każdym kroku potwierdzić swoje prawo do suwerenności i samostanowienia, istnieje także Macedonia, która zwyczajnie lubi pojeść i która produkuje jedne z najlepszych win na Bałkanach. Kulinarne walory doliny Wardaru docenił także Makłowicz, który nakręcił tam aż trzy odcinki swojego programu, w tym jeden w Ochrydzie i jeden w Skopje.

Po internacjonalistycznym kebabie w Tiranie, słysząc co nieco o bogactwie macedońskiej kuchni, w Ochrydzie postanowiliśmy spróbować czegoś szczególnego. Zachęcały do tego także ceny w Macedonii – niewygórowane nawet w jej turystycznej Mekce. Nasz gospodarz, Valentin, rozpisał nam krótką listę potraw, których warto spróbować. Skusiliśmy się na „zawijaniec pileski” w restauracji w muzułmańskiej części miasta. Było to coś w rodzaju rolady z mięsa drobiowego i sera. Niby nic szczególnego, ale za to jak przyrządzone i doprawione.





W skopijskim Domini

W Skopje także zapytałem recepcjonistę hostelu o miejsce, gdzie lubią stołować się sami skopijczycy. Wysłał nas do restauracji „Domini” – rzeczywiście niezwykle chętnie odwiedzanej przez macedońskie rodziny – położonej w mieszkalnej części miasta przy ulicy Republiki Kruszewskiej. Za jego rekomendacją zamówiliśmy coś w rodzaju podłużnej pizzy z mięsem drobiowym (nie pamiętam nazwy) oraz tavče gravče, zawiesiste danie z fasoli. Potrawy były smaczne, ale w tym połączeniu zdecydowanie za ciężkie. Na szczęście towarzyszył nam gruby kot, który chętnie pomógł Magdzie dojeść kawałki kurczaka, i butelka czerwonego wina „T’ga za Jug” („Tęsknota za Południem”) – nazwa wzięta z poematu macedońskiego wieszcza, Konstantina Miładinowa, który napisał go, a jakże, podczas pobytu w mroźnej Moskwie, pasowała także do naszej kolacji. Następnego dnia czekał nas już tylko autobus do Salonik, odprawa na lotnisku i droga powrotna do Polski z przesiadką w już jesiennym Budapeszcie.  

1 komentarz:

  1. Ile sie mozna dowiedziec z Twoich postow, super! :) I dzieki za zar wspomnien. A zeby dopelnic obrazka granicy kolo Strugi, to jak jechalismy na stopa z kolezanka to zalapalismy sie z 2-jka macedonskich bizensmenow w duzym jeepie, nie stalismy nawet w kolejce a nasze paszporty, jesli pamiec mnie nie myli, nie zostaly nawet sprawdzone! :D Tym samym balans jest...

    OdpowiedzUsuń